Historia przedmiotów

Przedmioty, które nas otaczają mają swoją historię. Czasami możemy ustalić kiedy się pojawiły i podać nazwisko ich wynalazcy. Najczęściej jednak powstają one niepostrzeżenie, następnie stopniowo się upowszechniają, a ich forma ewaluuje stosownie do naszych potrzeb i wymagań.
Śledząc historie przedmiotów towarzyszących człowiekowi, zwłaszcza tych powszednich, codziennego użytku, możemy odkryć jak bardzo zmieniają się nasze upodobania i potrzeby.
Przedmioty są wspaniałymi gawędziarzami i w niezliczonych anegdotach potrafią opowiedzieć nam wiele historyjek o swych twórcach i użytkownikach…

SPIS

Desery – lody

Lody są chyba jednym z bardziej lubianych przysmaków. Najlepiej smakują w gorące letnie dni, choć podobno najzdrowsze są zimą . Dzisiaj lody można kupić w każdym sklepie spożywczym i w licznych lodziarniach, kawiarniach i bardziej lub mniej wymyślnych restauracjach. Jest to deser „demokratyczny”, powszechnie dostępny i to w ogromnym wyborze smaków, kolorów i kształtów.

Lody trafiły pod strzechy jednak dopiero w ubiegłym stuleciu. Wcześniej był to deser wybitnie arystokratyczny. Trzeba było czekać do XIX wieku by zaczął on podbijać podniebienia i kubki smakowe szerszego grona smakoszy.

Mrożone desery wykonane na bazie pokruszonego lodu znali już w starożytności Chińczycy. Grecy i Rzymianie do lodu dodawali miód, wino, soki owocowe. Do średniowiecznej Europy przepis na lody wykonywane z dodatkiem mleka przywiózł ponoć Marco Polo z podróży z Chin. Niedługo potem, bo w XIV wieku z wyrobu pysznych lodów zasłynęła Wenecja (nawiasem mówiąc włoskie lody po dziś dzień są chyba nadal najsmaczniejsze). Dalszy podbój Europy przez lody stał się możliwy dzięki Katarzynie Medycejskiej, która mrożone desery upowszechniła na dworze francuskim. Do Polski lody dotarły w czasach saskich, za panowania Augusta III. Król i możnowładcy jedli lody w postaci masy stężonej pod wpływem zimna. Umieszczano je w foremkach o wymyślnych i dekoracyjnych kształtach by cieszyły nie tylko smakiem ale również wyglądem. Lody wykonywano wówczas z cukru, jaj oraz soków owocowych. W kolejnych latach wzbogacono recepturę o mleko i śmietanę.

Prawdziwie gładką masę lodową uzyskano dopiero po wymyśleniu maszynki do lodów. Opatentowano ją w 1848 roku, a w drugiej połowie XIX wieku unowocześniono dzięki zaopatrzeniu mieszadła w korbkę. Budowa maszynki była bardzo prosta. Składała się ona z dwóch naczyń – większego, do którego wsypywano lód (często z solą) oraz mniejszego z masą lodową, które wstawiano w lód i intensywnie nim kręcono. Mieszanie zamrażanej masy w czasie jej tężenia sprawiało, ze lody stawały się lekkie i puszyste.

Prawdziwym krokiem milowym dla lodów było wynalezienie przez Karla von Linde w roku 1876 sprężarkowej maszyny chłodniczej. Wraz z uprzemysłowieniem produkcji lody ruszyły na podbój rynku i nawet niezbyt zamożny klient mógł teraz pozwolić sobie na ich kupno.

W Polsce czasów PRL-u wytwórczość lodowa pozostawiała wiele do życzenia. Zakłady państwowe i prywatna inicjatywa wykazywały w dziedzinie produkcji lodów często zadziwiającą fantazję. Używano wówczas różnych namiastek i produktów nie pierwszej świeżości. Niewątpliwie korzystała na tym prasa – dziennikarze mogli wyżywać się w barwnych opisach kolejnych zatruć lodami i ich surogatami.

Na szczęście dzisiaj nawet najbardziej wybredny smakosz znajdzie coś dla siebie spośród niezwykle bogatej oferty lodowej. Pozostaje jedynie życzyć smacznego .

*Wróć do spisu treści*

Krawat

Co powinien włożyć na siebie mężczyzna, który wybiera się na imieniny do cioci lub na spotkanie służbowe? Chyba większość odpowiedzi na to pytanie będzie jednakowa (w każdym razie w okolicach naszej piaskownicy) – taki mężczyzna powinien być ubrany stosownie, tzn. w wolnym tłumaczeniu: w garnitur, ewentualnie marynarkę, koszulę z kołnierzykiem i krawat. Mnie osobiście najbardziej dziwi ostatnia z wymienionych części męskiej garderoby. Dlaczego akurat pasek podłużnego, zazwyczaj kolorowego materiału stał się synonimem właściwie ubranego mężczyzny? Przecież, gdyby krawat „wyciągnąć” z pod utartych schematów kołnierzykowej elegancji to staje się on dość zabawnym i całkowicie niepraktycznym dodatkiem „schludnego mężczyzny”. Nazwa, jaką nadano krawatowi w oficjalnej nomenklaturze PRL-u – „zwis męski”, wbrew założeniom autorów, oddaje cały koloryt i groteskę tego pasemka materiału wsuwanego pod poły garnituru. Gdybyśmy przecież odrzucili kontekst w jakim krawat funkcjonuje, to czyż nie jest on całkowicie zbędnym elementem ubrania? Nie grzeje, nie chroni, co najwyżej przeszkadza i krępuje ruchy. Skąd się w takim razie wziął krawat na szyi mężczyzny i dlaczego darzymy go taka estymą? Przecież, ani Juliuszowi Cezarowi, ani Jagielle nie przychodziło do głowy by zawieszać sobie pod brodą pasek materiału by dobrze prezentować się w czasie państwowych uroczystości. Pierwsi na taki pomysł wpadli dopiero w XVII w. francuscy dworzanie. Druga połowa tego stulecia, to czas gdy w modzie i to nie tylko kobiecej, panował urodzaj na liczne ozdobne dodatki do stroju – falbanki, kokardki hafty, wymyślne peruki. Wystarczy spojrzeć na jeden z portretów Ludwika XIV, Króla Słońce, by stwierdzić jak zmysłowy i daleki od dzisiejszych wyobrażeń elegancji był ówczesny strój „prawdziwego” mężczyzny. Niezwykłe przeładowanie i teatralna (odwołując się do współczesnych standardów) dekoracyjność była wówczas normą. To właśnie w tych czasach i w tej atmosferze narodziła się moda na przyozdabianie przez mężczyzn szyi cravates. Zgodnie z tradycją pionierami byli tu chorwaccy żołnierze, którzy jako najemnicy brali udział w licznych bitwach tego stulecia. Noszone prze oficerów kolorowe chusty zainteresowały francuzów, którzy podchwycili ten zwyczaj. O prawdziwości takiego pochodzenia krawatu świadczyłaby jego nazwa, etymologię tego słowa można wywieść od wyrazu Croat (fr.)– czyli Chorwat. Francuscy eleganci w XVII wieku nosili cravates, których wygląd daleko odbiegał od tego co dziś kupujemy pod ta nazwą :). Wówczas były to ozdobne pasy materiału, rodzaj chust wykonanych z delikatnych, cienkich tkanin (batyst, muślin) obszytych koronką. Obwijano je wokół szyi i misternie wiązano, zwykle w kokardę, tak by jej końce swobodnie zwisały na torsie. Wraz ze zmieniającymi się modami krawat ulegał stopniowym metamorfozom Pojawiały się kolejne sposoby jego wiązania, np w początkach XVIII wieku popularny był węzeł zwany steinkerk zawiązywany luźno na długich szalach ozdobionych koronkami lub frędzlami. Z kolei pod koniec tego stulecia rozpowszechnił się francuska moda „incroyable” (nie do wiary), lub jak kto woli „moda serwetowa” na krawaty w postaci wielkich krochmalonych chust, które wiązano w wymyślne węzły wysoko unoszące podbródek. XVIII wiek, to też czas tzw. stock’ów – czyli pasków wykonanych z jasnego materiału, okręcanych wokół szyi i związywanych lub zapinanych haftkami na karku. Stock był obecny w modzie męskiej także na początku XIX wieku (lubił go bardzo Jerzy IV), ale wówczas był on wykonywany z tkaniny w kolorze czarnym. By nie wdawać się w zawiłe szczegóły i węzły krawatowe wspomnę jeszcze tylko o takich kolejnych ozdobach męskich szyi jak np. halsztuk, plastron, fular, fontaź.

Są to dzisiaj nazwy już zupełnie przebrzmiałe, przysypane grubą warstwą naftaliny. Z punktu współczesnej mody ważnym rodzajem krawatu jest four-in-hand tie, który wywodzi się z angielskiej mody sportowej. Młodzi dżentelmeni wybierający się w XIX wieku na wyścigi wkładali strój, którego częścią był wąski krawat wiązany z przodu w prosty węzeł (jego nazwa wywodzi się od zwrotu – powozić czwórką koni). Krawat ten w drugiej połowie XIX wieku bardzo się rozpowszechnił i praktycznie króluje do dziś. Oczywiście kolory, desenie o raz kształty krawatów wciąż się zmieniają. Raz modne są cieniutkie paski materiałów, kiedy indziej dość szerokie, nie zmienia się jednak zasadniczo już ani sposób jego noszenia, ani wiązania pod szyją. Być może kiedyś czeka nas jeszcze rewolucja w tej dziedzinie, póki co mężczyźni wybierając się na imieniny do cioci nieodmiennie wbijają się w krawat. Prawdopodobnie ten pasek materiału na koszuli jeszcze długo nie będzie nikogo dziwił, chociaż kto wie, może za jakiś czas będzie on wzbudzał pobłażliwy uśmiech, tak jak i kokardki na na trzewikach XVII wiecznych elegantów.

*Wróć do spisu treści*

Pończochy

Dopóki kobiety nie odkryły nóg, a miało to miejsce tuż po I Wojnie Światowej, o tej części damskiej garderoby nie wypadało mówić. Tak jak gorset, podwiązki, a następnie pas do pończoch, należały one do bielizny i skrywane były pod halkami i długimi spódnicami. Pończochy w całej okazałości pojawiały się tylko na męskich nogach. Kobieta rąbek tego zakazanego owocu mogła ujawnić światu jedynie w wyniku mniej lub bardziej wystudiowanego przypadku ;). Pomijam tu oczywiście występy w Moulin Rouge i zmysłowe negliże przedstawione na obrazach np. impresjonistów. Pod sięgającą stóp suknią kobiety nosiły najczęściej pończochy bawełniane – początkowo białe, a od połowy XIX wieku również w innych kolorach, zazwyczaj jednak czarne. W trzeciej ćwierci tego wieku popularne stały się tzw. fildekosy czyli pończochy z bawełny egipskiej, które będąc produktem dość tanim, noszone były do stroju codziennego. O wiele bardziej eleganckie, ale i dużo droższe były pończochy z przędzy jedwabnej. Choć nietrwałe, wiele kobiet marzyło o tym by je posiadać – zwłaszcza młode pensjonarki, którym nie wolno było nosić tak wyzywającej bielizny. Nawet młoda panna na wydaniu mogła założyć jedwabne pończochy tylko na bal. Stać na nie było zresztą nieliczne przedstawicielki płci pięknej, uchodziły one bowiem za towar luksusowy. Niezależnie od rodzaju materiału, z którego pończochy były wykonane, do końca XIX wieku, by je podtrzymać na nodze używano okrągłych podwiązek umieszczanych tuż pod lub nad kolanem – co określa nam od razu długość prababcinej pończochy. Następnie przymocowywać zaczęto je do gorsetu za pomocą taśm zakończonych żabkami. Gdy gorset zaczął znikać z damskiej garderoby zastąpiono go pasem do pończoch, który stał się popularny w latach 20. XX w. Okres po I Wojnie Światowej to czas rewolucji w damskim stroju. Radykalnie skrócona zostaje długość sukni, a wraz z nią i długość majtek. Nogi kobiece ukazane światu przesłaniały jedynie pończochy, które musiały, z oczywistych powodów, sięgać powyżej kolan. Żadna elegancka kobieta w tamtych czasach nie pokazałaby się publicznie z „gołymi” nogami. W garderobie każdej pani, która chciała nadążać za modą musiały znaleźć się więc pończochy, najlepiej w kolorze cielistym. Kolor ten, co dzisiaj może wydać się dziwne, w bardziej pruderyjnych środowiskach uznawany był niekiedy za zbyt wyzywający. Dlatego też na starych, przedwojennych zdjęciach, zwłaszcza przedstawiających rodziny ziemiańskie, możemy często zobaczyć kobiety odziane w lekkie jasne suknie oraz czarne pończochy i pantofle. Tak jak i wcześniej najbardziej pożądane były pończochy jedwabne. Wciąż drogie, chociaż przemysł krajowy, nadążając za potrzebami starał się zaspokoić popyt i na rynku można było nabyć jedwabne „gazówki” z Milanówka tańsze ponad dwa razy od sprowadzanych z zagranicy. Nadal jednak niewiele kobiet mogło pozwolić sobie na taki luksus. Na szczęście od 1910 roku na rynku pojawiły się pończochy ze sztucznego jedwabiu – czyli z włókna wiskozowego, których cena była czterokrotnie tańsza od milanowskich. Były one grubsze od jedwabnych, ale i tak prezentowały się zdecydowanie lepiej na nodze niż noszone zazwyczaj na co dzień pończochy fildekosowe.

Krokiem milowym w historii pończoch było pojawienie się na rynku nylonu. To sztuczne tworzywo, wynalezione w 1935 r., zawojowało świat nie tylko kobiecych marzeń. Oczywiście można było je wykorzystywać do produkcji szczoteczek do zębów lub spadochronów, nigdzie jednak nie prezentowało się tak dobrze i nie wywoływało tylu emocji, jak na kobiecych nogach. I tak zostało do dziś ;). Nylonowe pończochy wprowadziła na rynek amerykańska firma Du Pont w 1940 r. Od razu okazały się prawdziwą rewelacją – były tańsze i trwalsze od jedwabnych, lepiej opinały nogę. Nic więc dziwnego, że w ciągu pierwszego roku sprzedano 64 miliony par nylonów. Do roku 1954, czyli do czasu wynalezienia krosien rotacyjnych nylony wyrabiane były z charakterystycznym szwem, biegnącym z tyłu kobiecej nogi. Pończochy te zwane FF (skrót od nazwy Fully Fashioned) wytwarzane były w formie płaskich kawałków materiału, które następnie zszywano i odpowiednio formowano – co znacznie podnosiło koszt produkcji. Po 1954 r. pojawił się typ nylonów zwany RHT (Reinforced Heel and Toe), czyli bez charakterystycznego szwu. Okres królowania nylonów minął w latach 60., kiedy wprowadzono do produkcji pończoch inne rodzaje syntetyków – chodzi głównie o lycrę – która jest zdecydowanie tańsza i praktyczniejsza od poprzedniczki. Lata 60. to także czasy, w których pojawiły się rajstopy, zdecydowanie wygodniejsze w okresie mody na sukienki mini. Wracając do nylonów – warto wspomnieć, że w Polsce Ludowej były one dobrem luksusowym i bardzo trudno dostępnym. Ich posiadanie pozostawało zwykle w sferze marzeń. Panie mogły co prawda zaopatrzyć się (i to też z dużym trudem) w stylony lub kaprony – czyli polski lub radziecki odpowiednik nylonów. Jakość tych pończoch pozostawiała jednak wiele do życzenia i zdarzało się często, że „leciały” w nich oczka. Takiej podziurawionej sztuki w żadnym wypadku jednak nie wyrzucano, lecz starannie ją reperowano podnosząc samodzielnie zagubione oczka. Można było też pończochę oddać do odpowiedniego punktu usługowego.

Dzisiaj, pończochy są dobrem ogólnodostępnym. Chociaż mają potężną konkurencje w postaci rajstop, nadal są chętnie kupowane przez kobiety. Popularne są zwłaszcza pończochy samonośne, które pojawiły się po raz pierwszy w końcu lat 60. dzięki firmie Wolford. Uwolniły one kobiety od konieczności noszenia pasów do pończoch, gdyż utrzymują się na nodze dzięki zaopatrzonej w silikon obwódce. Ich dodatkowym atutem, oczywiście wizualnym, jest koronka, która zwykle je wykańcza.


Pończochy wykonuje się obecnie z różnych tworzyw sztucznych, można je nabyć w każdym kolorze tęczy, o jakiej się chce fakturze i wzorze. Istnieją też rzesze tradycjonalistów i pewne grono tradycjonalistek, którzy nie pozwolą odejść w zapomnienie pasom do pończoch i nylonom ;).

Od Mariusza: Bardzo jestem Monice wdzięczny za historię tyczącą pończoch. W sieci istnieją miliony stron poświęcone tematowi, jako, że z pończochami, rzec można, wiąże się nierozerwalnie historia fetyszu. Nie spotkałem faceta, któremu temat byłby zupełnie obojętny. A na dowód istnienia tradycjonalistów wspomnianych przez Monikę, dla których jedyne prawdziwe pończochy to tylko nylonowe i koniecznie ze szwem, zamieszczamy zdjęcie jednej z amatorskich witryn poświęconych tematowi. Teraz dzięki wpisowi Moniki wielu z nas dowie się, jakie korzenie ma jedna z najskrytszych męskich pasji.

*Wróć do spisu treści*

Żelazko

W czasach, kiedy ubieraliśmy się w skóry, prehistoryczne piękności nie potrzebowały żelazek by ich strój nabrał odpowiedniego wyglądu. Od kiedy jednak pojawiły się tkaniny, a ubiór stał się oznaką statusu społecznego, ludzkość zaczęła zastanawiać się nad sposobami jego odpowiedniego wygładzenia. Metodą prób i błędów ustalono, że nieskazitelną gładkość materiału można uzyskać dzięki wysokiej temperaturze i naciskowi. Starożytni Grecy do prasowania rzeczy stosowali ciężki walec, który od IV w. p.n.e. zaczęli rozgrzewać. Rzymianie wygniecione ubrania młotkowali. Była to praca wymagająca dużej siły, pochłaniająca wiele energii i czasu. Nie mniej ciężkie, a przy tym niebezpieczne, było prasownie w późniejszych wiekach. W Europie materiały wygładzano za pomocą ciężkiej sztaby żelaza o grubości ok. 2 cm. zaopatrzonej w rączkę. Takie żelazko rozgrzewano, np. na płycie pieca i następnie prasowano nim tkaninę. Niestety metal szybko stygł i w celu nadania mu odpowiedniej temperatury trzeba go było w czasie prasowania wielokrotnie umieszczać na palenisku. Chińczycy poradzili sobie z problemem utrzymywania żaru w żelazku już w VIII w. n.e. Do prasowania stosowali rondelki, w których umieszczali węgiel. Pierwsze żelazka na węgiel drzewny zaczęły pojawiać się w Europie w XV w. Były to prawdziwe machiny – ciężkie (ważyły ok. 7 kilo) i niebezpieczne. Prasowanie przy ich pomocy wymagało znacznej siły i wprawy. Najpierw trzeba było rozniecić w nim żar umiejętnie i równomiernie kołysząc żelazkiem. Gdy przez kominek umieszczony w wieczku zaczął wydobywać się dym można było przystąpić do prasowania. Na tkaninie kładło się wilgotną szmatkę i dopiero do niej przyciskało rozgrzane palenisko. Ściereczka chroniła materiał przed przypalaniem i to nie tylko przez nadmiernie nagrzaną płytę, ale także przez iskry, które niejednokrotnie wyskakiwały z kominka lub otworów znajdujących się w bocznych ściankach żelazka. Praca była trudna, męcząca i mogła doprowadzić do bólu głowy, gdyż z żelazka często wydobywał się czad. Nic dziwnego, że zwykle do prasowania wynajmowano fachowców – w Polsce specjalizowali się w tym głównie żydowscy krawcy, których wędrowne grupy świadczyły usługi w miastach i dworach. Jeśli ktoś myśli, że prasowanie ubrań za pomocą żelazka na węgiel drzewny to zamierzchła przeszłość, to ostatnie takie żelazko wyprodukowano w Polsce w 1974 r. w Chorzowie w hucie Batory. Na szczęście dzisiaj, jeśli znajdują się one w domu, to stanowią jedynie przedmiot dekoracyjny. Podobnie traktujemy obecnie żelazka na duszę, które w XIX wieku były powszechnie stosowane przez gospodynie domowe. Przyznać trzeba, że dawne żelazka, choć były koszmarnie niewygodne, często były ciekawie wykonane. Wyloty kominków i zamknięcia górnej klapy przybierały czasem kształty zwierząt, a uchwyty zdobiono motywami floralnymi.

Wracając do żelazek na duszę – to były one mniejsze i lżejsze od tych na węgiel drzewny. Rozgrzewano je za pomocą metalowego pręta, który po wyjęciu z pieca umieszczany był w komorze żelazka. Nie trzeba było już obawiać się iskier i czadu, ale prasowanie nadal było czynnością żmudną, wymagającą dużej czujności i uwagi.

W 1882 r. pojawiło się pierwsze żelazko elektryczne, ale ze względu na ograniczoną dostępność prądu nie prędko podbiło rynek (było zresztą bardzo ciężkie). W 1910 r. w prasie reklamowano z powodzeniem jako ostatni krzyk mody i wygody żelazko spirytusowe. Dopiero w okresie międzywojennym unowocześnione żelazka elektryczne powoli zaczęły się upowszechniać w gospodarstwach domowych.

Wyzwaniem dla żelazek elektrycznych stały się ulegające łatwemu przypaleniu ubrania wykonane z tworzyw sztucznych. Poradzono sobie z tym problemem wprowadzając termostat pozwalający prasować różnorodne materiały w określonej temperaturze. W 1926 pojawiło się żelazko z nawilżaczem.

Obecne żelazka wyposażone są w liczne udogodnienia. Termostat i spryskiwacz to już standard, możemy ustawiać moc uderzenia pary, skorzystać z funkcji automatycznego oczyszczania, a nawet, jeśli mamy taką fantazję, wolno nam prasować w pionie. Nadal nie każdy lubi jednak prasować…

*Wróć do spisu treści*

Udostępnianie