Ci z Was, którzy brali kiedykolwiek kredyt w banku wiedzą lepiej ode mnie, jak wyglądają przyjemności z tym związane. Banki kuszą nas reklamami, liczbami, fałszywym szacunkiem do klienta. To co się dzieje po tym, często przerasta nasze najśmielsze oczekiwania. Do napisania tego postu zainspirowała mnie opowieść mojej koleżanki o działaniach banków, które odczuła na własnej skórze. A ponieważ sam też mam na pieńku z bankami więc….
Póki trzymamy pieniądze w banku jako osoby prywatne wszystko jest względnie dobrze. Banki obracają naszymi pieniędzmi, zysk praktycznie w całości idzie dla banku. Oczywiście jest jakiś procent od lokat, ale umówmy się-pieniądze z procentów są śmieszne. Niektóre banki pobierają opłaty za prowadzenie rachunku, chociaż teraz w wyniku konkurencyjnych ofert coraz mniej jest takich kwiatków. Wciskają nam często zbędne karty kredytowe, najlepiej dwie, bo jeśli karta jednego typu nie zadziała, to ta druga się wtedy przyda. Opłaty są teoretycznie znikome. Nawet nie zauważymy, kiedy okres promocji się skończy i przyjdą nam rachunki wg stawek standardowych. Ale to wciąż jest kilkadziesiąt złotych rocznie – do przeżycia. Dla banków jest to konkretny zysk. Dodam – wielu z nas te karty są zupełnie na plaster.
Przychodzi czas kiedy decydujemy się na zakup mieszkania. Potrzebujemy kredytu i wtedy bank pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Zaczyna nam się dobierać do naszych wyciągów bankowych zliczając wydatki np. na benzynę etc. Żałuję, że nie da się wyszczególnić na rachunku wydatków na prezerwatywy, bo te przy ocenie zdolności kredytowej byłyby równie w cenie. Proceder przyznawania kredytu uważam za poniżający. Bank występuje z pozycji siły, zadaje masę zbędnych pytań, na które musimy odpowiedzieć, jeśli chcemy uzyskać kredyt. Reklama nic o tym nie mówi… tak samo jak milczy na temat opłat za rozpatrzenie wniosku (kpina!), za ubezpieczenie kredytu na w razie czego. Jest masę innych opłat. Banki w umowach zawierają sporo zakazanych zapisów, a umów przeciętny zjadacz chleba po prostu nie rozumie. Więc np. zmuszani jesteśmy do otwierania rachunków w takich bankach, chociaż to jest kompletnie sprzeczne z prawem. Póki jednak nie znamy prawa bankowi opłaca się nas okłamywać. Kary sądowe w rozliczeniu i tak się opłacają.
Udało się-mamy kredyt. Mamy podpisaną umowę przedwstępną, umówiony termin dostarczenia pieniędzy na nasze konto. Jeśli trafimy na żółtodzioba „doradcę” pieniądze mogą przyjść z kilkutygodniowym (sic!) opóźnieniem. Wyobraźmy sobie, że w umowie zakupu mieszkania zafiksowaliśmy dokładnie datę, kiedy nasz kontrahent otrzymać ma pieniądze. Leżymy. Niedopatrzenia i opieszałość banków są trudne do udowodnienia i tak naprawdę, jeśli chcecie problem rozwiązać bez sądów – to jest to niemożliwe. Czasami udaje się zrobić solidną awanturę w oddziale, dopiero wtedy ktoś ruszy tyłek i dostaniemy kredyt który nam się należy. Dla banku każde przetrzymanie pieniędzy to konkretny zysk. (Kiedyś była taka sytuacja, że bank przetrzymał kilka miesięcy pieniądze, które ktoś omyłkowo przekazał na jego konto. Osoba, która się pomyliła straciła pracę. Smak jest tym większy, że osoba, która się pomyliła, zwróciła temu samemu bankowi pieniądze, kiedy ten się pomylił).
Natomiast to, co się dzieje, kiedy opóźniamy się ze spłatą kredytu dopiero elektryzuje. Banki wtedy działają nie tylko, że na granicy prawa, ale są przypadki, że kompletnie poza prawem. Sytuacja, którą opiszę zdarzyła się naprawdę. Trzy dni po terminie spłaty raty zaczęły się telefony. Każdego kolejnego dnia telefony były mniej przyjemne i telefon dzwonił i o 23 i później. W końcu pojawiły się przekleństwa, a na sam koniec pod drzwiami mieszkania pojawiła się kwadratowa małpa z windykacji. Szczęściem sprawę przekazano policji i zajęli się tym kryminalni. Jakim prawem bank nękał i straszył stosując bandyckie metody? Oczywiście na pytanie czy bank wysyłał firmę windykacyjną odpowiedzi nie ma. Bank nie udziela takich informacji. Nie wiem, jak finalnie sprawa się skończyła. Ale małpy z windykacji zamknięto chyba w klatce, albo zaczęto je wysyłać w inne rejony Warszawy. Kochani jeśli macie taką sytuację proponuję kupić banany, zostawić delikwentowi takiego banana przed drzwiami z odpowiednią notatką i koniecznie wezwać policję.
Banki działają często poza prawem, co jest szczególnie skuteczne w odniesieniu do osób starszych. Najpierw pojawia się goguś w garniturze proponuje kredyt, a potem pojawia się małpa z windykacji i zastrasza babcię, czy dziadka, że odbierze im emeryturę. Niestety ludzie starsi nie wiedzą, że to blef. Nie umieją się też bronić. Nie wiedzą, że najpierw są okłamywani przez gogusia z żelem na głowie, a potem, kiedy okazuje się, że nie dają rady spłacić kredytu, do akcji wkraczają małpy. Tyle, że oficjalnie żaden bank nie przyzna się do prowadzenia ZOO. Umowy podpisywane z ludźmi starszymi są o tyle bulwersujące, że bank i jego gogusie dobrze wiedzą, że ludzie starsi nie są w stanie spłacić tych kredytów (gdzie tu ocena ryzyka kredytowego…). Niemniej dług potem przechodzi na dzieci wraz z spadkiem. Czystej wody s$%^%^.
Nie ulega wątpliwości – zaciągnęliśmy dług, trzeba go spłacić na warunkach spisanych w umowie. Dobrze by było, żeby te umowy były spisywane jednak bez gry słowem i faktami. W przypadku problemów ze spłatą banki mają prawne narzędzia do wyegzekwowania długów. Prawo jest po to, żeby i jedna i druga stron poruszała się w jego granicach.
Bierzcie kredyty w ostateczności i przedtem dobrze przeczytajcie umowę. Nie wierzcie w ani jedno niepisane słowo. Bank się potem wszystkiego wyprze. A w przypadku problemów nagrywajcie rozmowy z bankiem, najlepiej rozmowę z doradcą również. W przypadku problemów z windykacją – nagrajcie wszystko, zgłoście na policję i trudno idźcie do sądu. Prawo powinno być dla wszystkich takie samo. Niestety nie jest – prawo jest po stronie pieniędzy i zręczniejszych prawników, czyli też pieniędzy. Dlatego musicie mieć solidne argumenty, żeby wygrać. Nie dajmy się zastraszyć.
Zupełnie jak w reklamie pasty do zębów w pudełku i bez – kto płaci bankom? Nie tylko pan i pani. Płacimy my wszyscy. Płacimy na to, żeby dyrektorzy banków dostawali po 300 000-500 000PLN miesięcznej pensji, finansujemy reklamy, które plują nam nieprawdziwymi informacjami prosto w twarz. Kapkę populistycznie wyszło, ale niestety taka prawda. Cieszę się, że cokolwiek dzieje się w sprawie gwiazdek w ofertach. Byłbym zadowolony, gdyby dokonała się jeszcze rewolucja prawna względem banków, żeby ograniczyć możliwości robienia ludziom wody z mózgu. Niech banki zaczną uczciwie zarabiać pieniądze, a wtedy nie będzie mi przeszkadzało nawet to, że prezes banku leczy się psychicznie, bo zarabiane pieniądze przerastają jego zdolności pojmowania. Chociaż pewnie nie mówię prawdy. Bo jak sobie pomyślę o ludziach harujących za 1500PLN brutto i dystrybucji dóbr pomiędzy ludzi, to krew pewnie i tak mnie zaleje.
Mariusz