Ostatnio bardzo popularny w Polsce stał się coaching. Wiele znajomych mi osób korzystało z usług coachów, znam też osoby, które mają dyplomy. Czym jest coaching? Wikipedia podpowiada, że jest to: “interaktywny proces szkolenia, poprzez metody związane z psychologią, realizowaniem procesu decyzyjnego do zaspokajania potrzeb, który pomaga pojedynczym osobom lub organizacjom w przyspieszeniu tempa rozwoju i polepszeniu efektów działania, osiągnięcia celu”. Chwilę dalej w artykule mamy informację: “Obecnie teorie coachingu można zaliczyć jeszcze do paranauki”. Bardzo cenię Wikipedię, bo opisy pojęć stoją na coraz wyższym poziomie. I nie ukrywam, cieszę się, że coaching wciąż uznawany jest za paranaukę. Dlaczego?
Uważam, że coaching może być po prostu niebezpieczny ze względu na używanie tylko pewnych elementów psychologii, bez wnikania w szczegóły. Jest czymś w rodzaju alchemii, z której być może coś dobrego ma szansę się wykluć, ale jeszcze się nie wykluło. Wg jednej z teorii coaching skupia się na naszych mocnych stronach i pomaga efektywnie osiągnąć cel. Tyle, że efektywnie to on może pomóc przede wszystkim firmom, kadrze zarządzającej, managerom, a z nami to jest trochę gra w ruletkę. W sieci znaleźć można szkolenia coachingowe pierwszego stopnia, które trwają (sic!) dwa tygodnie (dwa razy po 5 dni szkolenia). Wszystko kończy się dwudniowymi warsztatami certyfikacyjnymi i jesteśmy coachem. Porównajmy zatem jaką drogę musi przejść certyfikowany psychoterapeuta: psychiatra – 6 lat studiów medycznych plus około 7 lat specjalistycznego szkolenia (około 13 lat); psycholog – 5 lat studiów i 7 lat specjalistycznego szkolenia (około 12 lat). Niestety i w tym przypadku zawód psychoterapeuty jest nieuregulowany, co w praktyce oznacza, że każdy może otworzyć taką działalność również bez certyfikatu (za stroną Polskiej Federacji Psychoterapii). Większość osób nie ma bladego pojęcia o tym, że psycholog tuż po studiach nie jest przygotowany do pomocy w nieco bardziej skomplikowanych sytuacjach. To co powiemy o coachach? Czy są w stanie zadając nam pytania, pobudzając do myślenia, ale nie mając ambicji uczenia czegokolwiek, nauczyć nas radzić sobie w życiu codziennym, biznesie, sporcie, radzić sobie z emocjami? Czy jeśli u coacha pojawi się osoba z zaburzeniami psychicznymi, coach po dwutygodniowym szkoleniu rozłożonym na dwa miesiące jest w stanie to rozpoznać i pomóc? Czy bez specjalistycznej wiedzy nie ma ryzyka, że możemy komuś zaszkodzić? Czy da się przyłożyć tą samą miarkę do wszystkich osób chorych i zdrowych? Można się zastanowić nad tym, czy coaching nie mógłby być uregulowany prawnie i prowadzony przez osoby wykwalifikowane, czyli właśnie psychoterapeutów. Sami psychoterapeuci przyznają, że przecież coaching jest częścią psychoterapii, gdzie stawiamy kogoś na nogi, a potem znając człowieka możemy mu pomóc prowadzić satysfakcjonujące życie. Tyle, że to do tej pory nie było wyodrębnione marketingowo, jako coaching. I przede wszystkim nie było oderwane od analizy, czy mamy do czynienia z człowiekiem zdrowym czy chorym. Tego coach po dwóch miesiącach (tak naprawdę dwóch tygodniach) nie jest w stanie ocenić nie będąc przygotowany.
Wiele firm i korporacji wysyła swoją kadrę zarządzającą na szkolenia. Na tych szkoleniach możemy się dowiedzieć między innymi tego, że – uwaga, światło z lewej, światło z prawej, światło na środek – każdy z nas potrzebuje coacha! Coacha, który skupia się na osiąganiu przez nas celów (czyich?…). A już pytanie, czy te cele sztucznie narzucone przez firmę, coacha, społeczeństwo przypadkiem nie niszczą trenowanej w ten sposób osoby jest drugorzędne. Byle dalej, szybciej, byle religia rozwoju osobistego, nie ważne jak rozumianego, była nakarmiona. Jak siebie widzisz za rok, za dwa, za pięć lat? Co zrobisz, żeby zmienić swoje życie (bo koniecznie musisz coś zmienić)? Zmuszam ciebie do myślenia w twoim interesie i uda się to przez samo zadawanie pytań i motywowanie. Właśnie odpowiednią motywacją jestem w stanie osiągnąć Tobą cel. Zmiana i Mount Everest są osiągalne dla każdego! Nie daj sobie wmówić, że coś jest niemożliwe. Są ludzie bez rąk i nóg i osiągają sukcesy. Dlaczego nikt nie mówi o tych, których jest zdecydowanie więcej i ich sukces jest bardzo dyskusyjny? Eu…. bo szkoda na to czasu? Liczą się cele, wzrosty, produkcja. Słowem przeżyją najsilniejsi. Wiele osób poczuło w sobie niesamowitą energię w byciu mentorem (uwaga, jest taka relacja zwana mentoringiem), dostrzegło w sobie kompetencje, żeby być naturalnym leaderem, który porwie za sobą tłumy. Moje pytanie jest, gdzież Wy tak biegniecie? Czy naprawdę chodzi o to, żebyśmy się wyciskali jak cytryny i wierzyli w święty osobisty (??) rozwój i uwierzyli, że wszyscy biegniemy w tym samym kierunku? Jak mogą nam pomóc ludzie po studiach z zakresu turystyki i krótkim szkoleniu coachingowym? Jeśli ktokolwiek z Was przeszedł przez jakąkolwiek profesjonalną psychoterapię to wie, jak płytki i niebezpieczny może być coaching, jak wielu istotnych elementów brakuje. Ale też wielu z Was wie, jak wszyscy ulegamy tym samym schematom zachowań, emocjom i jak można to wykorzystać właśnie poprzez coaching do manipulowania i wyprania mózgu. Są osoby, którym coaching pomógł osiągnąć sukces. Tyle, że nie są takie pewne, czy osiągnięty cel był faktycznie ich celem. Bo coaching pomaga osiągnąć cel, ale nie wnika w to, czy człowiekowi jest potrzebny. Rewelacyjna metoda w sporcie i w biznesie. Niekoniecznie w życiu. Chyba, że traficie w swoje cele.
W sieci krążył kiedyś zabawny film, wykrzywiający coaching pt “Jesteś zwycięzcą”. Młody człowiek powtarza jak mantrę: “Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą”. Autor filmu na co dzień zajmuje się marketingiem wielopoziomowym i stara się rekrutować nowych współpracowników do firmy MonaVie (swoją drogą sama firma i sposób jej działania to też ciekawy materiał na artykuł). Obejrzałem kilka filmów coachingu grupowego, gdzie przed salą pełną ludzi trener prowadzi monolog. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem człowieka biegającego po scenie w stroju kąpielowym (?), przeklinającego z natężeniem większym, niż by wynikało to z zasad interpunkcji i motywującego w dzisiaj bardzo modny wrzeszczący sposób. Ominę przekleństwa: „po co zabierasz mój czas przychodząc na spotkanie ze mną, jeśli nie zamierzasz nic zrobić?” No właśnie po co…… Widowisko było żenujące. Ale są ludzie, którzy widzą w takim “opid)(*&” wspaniałą motywację do działania. Nie bardzo tu widzę pracę na mocnych stronach, ale nie jestem też specjalistą. Popularny w sieci Łukasz Jakóbiak, twórca programu na YouTube 24m2 Łukasza, również poczuł misję motywowania ludzi i zarażania ich swoją energią. I dobrze, gdyby, przy tym nie uwierzył, że koniecznie musi zmienić czyjeś życie. Bez wnikania w przyczynę problemów ludzi, którym nie zawsze potrzeba zaszczytów i spotkań z ikonami popkultury. Ważne, żeby biec. A dokąd?? Nie ważne, szybciej, dalej….
Ktoś może zarzucić, że przecież inne cele ma coaching a inne psychoterapia. Na pewno tak. Nie jest tak, że nie wierzę w skuteczność coachingu, szczególnie przy osiąganiu wyznaczonych celów. Coaching jest wspaniałym narzędziem w rękach szefów. Moje wątpliwości budzi raczej marketing coachingu mówiący o tym, że coaching zaspakaja nasze potrzeby. Potrzeby można nam podsunąć, cele również. I doprowadzić do nieszczęścia. Wielu ludzi nie jest świadomych, że problemów, szczególnie z emocjami, nie da się rozwiązać zarządzając celami, że wielu coachów ma bardzo mizerne pojęcie o psychologii. Więc mogą trenować osoby z dysfunkcjami psychicznymi i zaprowadzić je w ślepy zaułek. Mam nadzieję, że coaching zacznie się rozwijać jako nauka i nie stanie się doskonałą techniką manipulowania, kolejną techniką NLP (programowanie neurolingwistyczne). I mam nadzieję, że zawód coacha zostanie uregulowany i że coachingiem zajmą się certyfikowani psychoterapeuci (ten zawód też powinien być uregulowany), albo coach będzie współpracował z psychoterapeutą. Inaczej jest duże ryzyko, że w stracimy czas, pieniądze, a może i zmienimy coś w życiu, czego tak naprawdę nie chcemy zmieniać. Póki co coaching jest dla mnie jedną z technik zarządzania osławionymi zasobami ludzkimi oraz słowem nadużywanym w celach marketingowych.
Mariusz
PS. Jeśli już zmotywowaliście się filmem „Jesteś zwycięzcą”, bardzo polecam film kogoś, kto dzięki „Jesteś zwycięzcą” zmienił swoje życie. Nie da się zrozumieć drugiego filmu bez pierwszego.
Łukasz Jakóbiak i jego motywacyjne zapędy mogłabym krytykować bez końca, zwłaszcza po tym, jak zobaczyłam jego ultramądrą wypowiedź o depresji (chyba jak się skusiłam na kilknięcie wywiadu z nim go u Jagielskiego). W sumie można uznać to za przykład szkodliwości coachingu. Uznał on bowiem, że tą często bardzo poważną i prowadzącą do wielu innych psychicznych powikłań chorobę, która wymaga zastosowania leków, on doskonale rozumie i potrafiłby taką osobę „zmotywować”. Bo on doskonale wie jak to jest mieć depresję, on to przeżył. Po dokładniejszym dopytaniu wychodzi na to, że po prostu czasem mu smutno bywało 😉 . Komiczne – pomijając już nawet, że, posłużę się metaforą, przebycie zawału nie czyni Cię kardiologiem,
Lubi też się chwalić życiowym osiągnięciem czyli spotkaniem Lady Gagi – zachęcam do pośmiania się z również tego filmiku. Jest na jego kanale wykład, w którym opowiada o swoich wysiłkach prowadzących do „spotkania”. Za wielki sukces uznał zdobycie autografu i zdjęcia z Gagą. Czyli coś, na co każdy fan po koncercie czy pod hotelem może liczyć,bez tak wielkich wysiłków. Dziwi mnie bardzo, że nikt jeszcze nie zadał mu pytania gdzie tu sukces ;).
Kupiłam kiedyś gazetkę „Coaching”. Wiecie, w takich przybytkach gdzie można kupić stare gazetki bo obniżonej cenie. Ciężko było jednak odróżnić większość rubryk od typowego Cosmopolitana czy innego badziewka. Doszłam do wnosku, że płytka „motywacja” jest już wszędzie.
Tak zwany „rozwój osobisty” staje się powoli czymś w rodzaju religii również Internetach. Jeśli jesteś spokojnym, miłym domatorem, który lubi przeważnie poczytać książeczkę przy herbatce – jesteś niechybnie”przegrywem”. Nie możesz być przecież szczęśliwą osobą, jeśli za pięć lat widzisz się dokładnie w tym samym miejscu (czy nie jest to trochę definicja szczęścia? 😉 ), jeśli nie robisz szalonych rzeczy, nie próbujesz nowych dziedzin. No, może jeszcze jakbyś stawiał sobie wyzwania typu „przeczytam X książek w X dni”. Albo nie popijał zwyczajnie dowolnej herbatki tylko stał się jej smakoszem, znawcą i najlepiej pojechał ją zbierać własnymi łapkami i wysuszył u siebie na parapecie. Jak w większości kultów, wierzenia wyznawców mijają się z ich codziennością. Mimo mody na motywację i determinację, lubiących wyzwania i zdeterminowanych jest tyle samo ile było zawsze, spokojni domatorzy wzruszyli ramionami i zaparzyli kolejną herbatkę a większość ludzi jest w sytuacji „zmienię coś od jutra” – czyli niby coś by chcieli ale ogólnie to nie chce im się. Może jedynie tym ostatnim przybyło kompleksów 🙂
Modne są również „motywujące” cytaty. Koniecznie na tle jakiegoś hipsterskiego zdjęcia, koniecznie kiczowate i płytkie. Osobiście uważam za przezabawny( i demaskujący płyciznę intelektualną) pomysł krążące po sieci zestawienie fitnesowych motywacyjnych cytatów ze zdjęciami pijących/pijanych/skacowanych ludzi. Chyba mój ulubiony, a zarazem dość trafny 😉 – . Jeśli kogoś to również bawi, zachęcam do googlowania :). Jest chyba nawet cały subreddit poświęcony tej zabawie (nie użyczę linka, mam chwilowy detoks od reddita 😉 )
Kończę, bo mi się tu osobny wpis zamiast komentarza wytworzył :).
Dziękuję za komentarz. I bardzo dobrze, że jest jak wpis. Pozdrawiam
Nie rozumiem tej mody, że każdy chce być coach’em. Bycie trenerem to nie tylko wyzwanie, ale i odpowiedzialność. Byłem na kilku szkoleniach motywacyjnych, które tak na prawdę nic nie dają takiemu człowiekowi. Potrzeba odpowiedniego bodźca na co dzień, a motywacja w człowieku sama się znajdzie.
Ten cały coaching, często jest uskuteczniany przez osoby bez doświadczenia i podstawowej wiedzy z zakresu psychologii ( dokładnie jak napisał autor ). Wyróżniam jeszcze coaching korporacyjny, który moim zdaniem ma przynosić korzyści korporacji, a nie danej jednostce. Jeśli wypierzemy mózgi pracownikom corpo, to będą pracowali jak mrówki. Oczywiście jakaś część z nich odniesie „sukces”, ale ostatecznym wygranym jest właśnie korporacja. Co do motywacji, to uważam podobnie. Jesteśmy w stanie góry przenosić, jeśli mamy odpowiedni bodziec. Może więc warto zadbać o odpowiedni bodziec ( jeśli nie pojawia się sam ), zamiast powtarzać utarte regułki. Kolejna sprawa, to szybko przemijający zapał. Na takich spotkaniach ludzie często „odlatują” i wierzą, że mogą zmieniać świat. Wszystko fajnie, ale gdy brakuje tego bodźca, to energia ucieka jeszcze szybciej niż się pojawiła.